wtorek, 22 czerwca 2010

Dowiedziałam się wczoraj, że jeśli chcę wychodować anginkę na Wilsons Promontory, to koniecznie muszę popływać w oceanie... Woda jednak wcale nie była aż tak "fucking cold", jak przestrzegał pewien surfiarz. (Niejednokrotnie bywa zimniejsza w Bałtyku latem.) A po za tym pozazdrościłam tym właśnie szczęściarzom-surfiarzom, buszującym wśród spienionych fal oceanu.



Ale od początku. Gdzie znajduje się ta piękna plaża? Wilsons Promontory to park narodowy położony na najdalej wysuniętym na południe półwyspie Australii (w kierunku Tasmanii). Miejsce o wspaniałej, dzikiej i jeszcze zanadto "niepodeptanej" przez turystów przyrodzie.

Bujność flory, a zwłaszcza fauny wymaga takich oto znakow drogowych. Dwa pierwsze stworzenia zna każdy. Trzeci na znaku to przeuroczy wombat - mój ulubieniec spośród australijskich torbaczy :) Wygląda jak skrzyżowanie wielkiej świnki morskiej z małym niedźwiadkiem. Na razie nie pstryknęłam mu żadnego ładnego zdjęcia, więc polecam wygooglać :)

I jeszcze jeden bardzo ważny znak :)

Myślałam, że w takiej dziczy nie da się trafić na oswojone papugi. A jednak... Pewna rozelka dobrze wiedziała, że parking równa się turyści, a turyści równa się jedzenie :)

Wilsons Promontory to piękne góry i piękne plaże w pigułce. Ta to Squeaky Beach. Był tu jakiś żywy duch i stworzył kilka babek dla towarzystwa...

Ale zdecydowanie ciekawsze są tutaj wytwory natury. Takie jak niezwykłe skalne rzeźby ufromowane przez ocean, jak powyżej. Albo niesamowite, choć ulotne płaskorzeźby na piasku.


Mewy też podchodziły blisko, z nadzieją na przekąskę.


Mewy mogą pozazdrościć tym fotogenicznym ptakom długich, ostrych i zręcznych dziobów. Muszelki przywarte do skalistych wybrzeży to prawdziwa uczta z owoców morza dla ostrygojadów.

Przysmaki ostrygojadów - małże. Mniejsze od australijskiej jednodolarówki, ale za to są ich miliony.

I dwa zbliżenia plażowej roślinności.


Już pewnie nudne są te moje kadry "dużo lądu, mało nieba". Ale jakoś tak sobie je upodobałam. Można nimi coś fajnie zobrazować. Np. to, jak Squeaky Beach jest rozległa i pusta. A jednocześnie, jak drobny ma piasek. Tak intensywnie urabia go ocean, że jest niczym aksamit pod stopą. A gdy się po nim stąpa, "kwiczy". Stąd właśnie Squeaky Beach - Kwicząca Plaża.

No dobrze - plaża jest prawie pusta. Nawet zimą nie zabraknie amatorów surfingu i wędkowania.

I jeszcze jedno ujęcie plaży - z widokiem na góry. By zaraz zestawić je z widokiem plaży z góry :)

W drodze na Mount Oberon.

A to już widoki ze szczytu góry Oberon. Z resztą jedne z najpiękniejszych, jakie widziałam w swoim życiu :)


A na koniec jeszcze raz góry widziane z plaży. Tym razem z Norman Beach. A Mount Oberon to ta wyższa po lewej.

* * *
Dorzucam Coś jeszcze, wprawdzie niezwiązanego z podróżami po Australii, ale stworzonego w Australii - w australijskie, długie, zimowe wieczory. Aniołek. Największy, jaki zrobiłam kiedykolwiek - skalą odniesienia mogą być lizaki Chupa Chups, które ma w kieszonkach :) Wycięty z deseczki, pomalowany akrylem i ma doszyte kieszenie z filcu przez nawiercone dziurki.
Wiem - jest przesłodzony. Ale był prezentem dla kogoś, kto bardzo potrzebuje uśmiechu.

1 komentarz:

  1. Alex-zaaaajebiście!
    wypas-widoki.
    czekam w napięciu na portrety-chcę ujrzeć australijskie gęby:P

    Serdeczności z fucking cold warsaw...
    Evelajn

    OdpowiedzUsuń