poniedziałek, 7 czerwca 2010

Na sam początek informacja: każde zdjęcie/obraz można powiększyć kliknięciem.
Miłego oglądania :)

Niech moją fotograficzno-malarską podróż zapoczątkuje stworzenie, które każdemu przeciętnemu Europejczykowi kojarzy się z Australią - miś Koala :) "Dopadłam" go w Healesville Sanctuary (Victoria).

A to, co już niekoniecznie od razu kojarzy się z Australią (mnie przynajmniej się nie kojarzyło) to całe mnóstwo kolorowego ptactwa. W wielu miejscach papugi i cockatoo są tak oswojone, że obsiadają ludziom ramiona i głowy. Ja uraczyłam tego radosnego zjawiska w parku narodowym Sherbrooke Forest. Napalone na jedzenie ptactwo w połączeniu z napalonymi na robienie zdjęć japońsko-chińsko-mongolskimi turystami daje niezapomniane widowisko :)




Ale wśród fanów natrętnych papug znalazł się też bardzo artystycznie wyglądający dziadek z wnuczką :)
Koki obsiadają wszystko. (Ponoć może zlecieć się ich cała chmara i zeżreć drewniany dom!)

Tu dobiera się do RedBulla...
A tu do mojej ręki :)
A potem zielona dla odmiany.
I jeszcze rozelka na gałęziach.
Śmiałam się - że miniaturki bocianów:

Tęcza nad pastwiskami w bardzo zielonej Victorii (w drodze na Cape Schanck).
A to już Cape Schanck - najdalej wysunięty na południe cypel półwyspu Mornington Peninsula w Melbourne.

Naturalna gąbka wyrzucona przez ocean.

I jeszcze kilka ujęć latarni morskiej na Cape Schanck. Wprawdzie dość podobnych do siebie, ale tak je lubię, że wrzucam wszystkie :)

1 komentarz: