Przez cały mój pobyt tutaj chciałam sfotografować to, co wbrew pozorom uważam za najbardziej malarskie i warte, by znalazło się w jakimś artystycznym kadrze. Nie ocean, nie te skaliste wybrzeża i bezkresne plaże, które dotąd serwowałam. Ale zielone pastwiska Victorii, na których tkwią samotne eukaliputsy. W przeciwieństwie do polskich drzew o okrągłych, regularnych koronach, tu każdy eukaliptus ma swoją indywidualną, wymyślną formę. Żeby tak umieć je jeszcze ambitnie uwiecznić, unikając przesłodzonego efektu... Wiem, że mi się nie udało. Winę zwalam na zielenie i błękity, przejaskrawione w australijskim, popołudniowym słońcu. A jutro spróbuję jeszcze raz. O świcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz